Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/539

Ta strona została skorygowana.

— Słowo. Umyślniem się upierał dając pozory, że trwam w myśli ożenienia, bo mnie niecierpliwiliście, i ty, i hrabia. Jak można tak zaraz brać na seryo lada fantazyę!
— Sam o niej pisałeś do mnie!
— A! dziecinne przypuszczenie! Chciałem ci trochę narobić strachu — mówił śmiejąc się Leon.
— Więc możebym się i ja wstrzymał dni parę, skończyłbyś wszystko i wyruszylibyśmy razem.
— A! nie — ja jestem leniwy... daj mi swobodnie się tu rozpłacić. Przyjadę, przyjadę za dni kilka...
Zbywszy tem Maurycego, chociaż pozostała mu jakaś wątpliwość zawsze, Leon z podwojoną dla niego czułością zaczął go wyprawiać w podróż. Sam mu do wyjazdu pomagał, a że ciągle i o swoim mówił jako o rzeczy postanowionej i pewnej, Maurycy nieprzypuszczający takiego fałszu w nim — uwierzył wreszcie.
Rozstali się bardzo czule, serdecznie. Leon odetchnął i nócąc do domu powrócił.
— Zbyłem się go przecie — rzekł w duchu...
Życie poszło starym trybem znowu; o wyjeździe ani myśli, ani mowy już nie było. Leon coraz częściej i dłużej przesiadywał u swej panny, oswoił się i z położeniem, i z towarzystwem, wśród którego królował; usunął się prawie od wszystkich... znikł z oczu przyjaciół. Gdy się przemykał z daleka, ruszano ramionami, wskazując go sobie.
— Wiesz? patrz! na co ten człowiek zszedł! Słyszałeś?
Maurycy wracając do domu, w drodze miał czas się rozmyslić — obawa mu wróciła o Leona, żałował, że odjechał go i porzucił, znając dobrze słabość jego. W Rakowcach, gdy go żona badać zaczęła, opowiedział jej wszystko i powtórzył zaręczenie Leona.