Maurycy tym wszystkim wiadomościom wcale wiary dać nie chciał, śmiał się. Zdało mu się, że z przyjaźni dla młodej pani łudzili się i komponowali na jej rachunek. Dziewczyna takiego pochodzenia, wychowania, nawyknień, nie mogła przecież nagle tak się do nowego wdrożyć życia, ażeby nad niem zapanowała. I on i Malwina, której powtórzył te plotki, śmieli się z tego. Jednakże, znając stan interesów Leona zrozpaczony, wydziwić się nie mógł Maurycy, jak on radę sobie dawał.
W następnym roku przybył znowu pan Skwarski i sam przyjechał do Rakowiec.
Przyjął go otwartemi rękami Moryś.
— Przynajmniej od pana — zawołał — coś pewnego się dowiem o bracie!
— Chyba o bratowej! odparł Skwarski, bo o panu Leonie, który fajkę paląc po całych dniach kabałę ciągnie, niewielebym mógł opowiedzieć. Biedak, zdaje się, słabego zdrowia, niczem się zajmować nie może... siedzi w domu spokojnie, żona tam wszystkiem.
Maurycy słuchał zdziwiony.
— Wcale sobie kobiecina nieźle rady daje — mówił dalej gość. Wymogła na mężu, że w roku przeszłym dwa odleglejsze folwarki sprzedał i wziął wcale dobrą cenę. To pomogło do opłacenia długów naglących, a zostały jeszcze dobra zaokrąglone i w dobrej glebie... jest z czego żyć... będzie z czego dzieci wychować...
— Ileż ich tam jest?
— Dwie córeczki — rzekł Skwarski...
Maurycy słuchał, ledwie mogąc uszom uwierzyć.
— Widziałeś pan tę panię?
— Widuję ją, byłem parę razy u nich...
— Jakże się panu wydała?
— A cóż? nie ma nic tak bardzo rażącego, trochę męzkie ma obejście, śmiała, ale rozsądna i energiczna.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/545
Ta strona została skorygowana.