Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/549

Ta strona została skorygowana.

Z za drzwi w głąb prowadzących szelest sukni kobiecej słychać było, zbliżał się on, jakby trwożnie. Leon zwrócił oczy w tę stronę. Właśnie wchodziła w jedwabnym czarnym szlafroku młoda i świeża kobieta, pięknego wzrostu i twarzy, której zbywało może na dynstynkcyi, ale zdrowiem kwitła i oczy jej patrzały śmiało a rozkazująco...
Obok Leona prawie męzką się wydawała... Poznać było łatwo, że ona tu jest panią... Miała i pewny wdzięk niewieści, naturalny obok wyrazu siły, lecz ten ginął pochłonięty znamionami energii. Ruchy były żywe, niezbyt zręczne, choć się starały być niemi... Nie była to kobieta salonowa, lecz przesadzona roślina, która żwawo rosła na obcym gruncie, nie troszcząc się o to, że ją otaczają wykwintniejsze kwiaty... Jak twarzyczka, w której więcej było kolorytu niż rysunku, tak i strój i to co do niego należało więcej miało pokaźności niż smaku — ale nie raziło zbytnio...
Wchodząc do pokoju, zarumieniła się mocno, spojrzała, domyśliła się kto przybył i stanęła jak niepewna przyjęcia, czekając na hasło...
— Moja żona — mój brat... rzekł Leon głosem, w którym czuć było mocne wzruszenie. Proszę cię, Morysiu, bądź dla niej bratem, jak byłeś dla mnie, bo zasługuje na to... Dała mi więcej szczęścia, niżelim się mógł w życiu spodziewać...
Jakby na potwierdzenie tych słów, z wielkim szumem i piosnką na ustach, z laską ogomną w ręku, wpadła w tej chwili pięcioletnia dziewczynka, z główką, na której jeszcze sterczały nieporozwiązywane paletoty... Matka zobaczywszy to, dała jej znak, i dziecko znikło poskakując. Ten epizod dał czas pani Leonowej do namysłu nad odpowiedzią. Odezwała się śmiało, głosem silnym i harmonijnym: