nięty wesoło — rad widocznie z siebie i z życia. Znać na nim było i dobre śniadanie, i myśl spokojną... Ubrany po wiejsku, ale z pewnem staraniem i wdziękiem, szedł rozpatrując się po miasteczku, nie spiesząc — wprost do pięknej austeryi. Zobaczywszy, że Hersz mu zniknął, przyspieszył kroku nieco...
Był to pan Aleksy Malborzyński. Żyd już zamknął się w swoim pokoju, gdy usłyszał śmiech i witanie pode drzwiami. Malborzyński spotkawszy piękną żydóweczkę, rozpoczął wesołą rozmowę... Byłby ją dla pięknych czarnych oczek przedłużył pewnie nad miarę, gdyby nierad tej poufałości zbytniej Herszko nie otworzył swoich drzwi, i nie przerwał umizgów, od których Malborzyńskiemu trudno się było powstrzymać, bez różnicy narodowości w niewieście.
Rzuciwszy piękną Sorę, która zarumieniona uciekła, pan Aleksy raźno wskoczył na próg, podając rękę staremu żydowi.
— Jak się waćpan masz? zdrów? chwała Bogu... A wiesz co mnie tu sprowadza?
Hersz zmilczał skłopotany...
— Zgaduj! śmiał się Malborzyński — do trzech, do czterech.
— Trudno — odezwał się poważnie Hersz...
— Przychodzę... tu się schylił do ucha — prosić cię o pieniądze...
Żyd z pewnością i od pierwszegoby był razu odgadnął, ale nigdy mu tego rodzaju prośba ze strony Malborzyńskiego nie była nieprzyjemniejszą, kłopotliwszą.
Ręce rozstawił, ramiona ścisnął, głowę pochylił.
— Nie mam — rzekł krótko.
— Żartuj sobie zdrów! Hersz! Hersz nie ma pieniędzy!... A to zabawne — mówił pan Aeksy... Powiedz, że mi ich dać nie chcesz, że mi warunki
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/55
Ta strona została skorygowana.