Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/556

Ta strona została skorygowana.

Kilka dni zabawił Maurycy u brata... z blizka przypatrując się jego życiu i poznając lepiej żonę — w której nie odkrył nic, coby mu o niej powzięte dobre mniemanie zachwiało. Leon kochał ją, ale równie się i obawiał — z dwojga tego nawet niewiadomo co przeważało, miłość czy trwoga... Pomiędzy niemi czułości wielkich nie było; ale Tosia czuwała nad tem, aby życie nie ciężyło mężowi i dom mu starczył, karmiła go jak lubił, gderała gdy przewinił — nie pytała o nic, rządząc się jak się jej podobało. Oddawano jej sprawiedliwość, iż o najmniejszą płochość, o cień nawet jej nie mogła być posądzona. Przywiązana do dzieci, z niemi była jak z mężem — w potrzebie surową, a zawsze panią.
Gdy Maurycy wrócił do Rakowiec — i opowiedział żonie o wszystkiem co widział i słyszał u brata, Malwina po namyśle objawiła życzenie poznania bratowej. Wahano się z tem. Podkomorzyna milczała, ale była trochę przeciwną, podkomorzy neutralnym, Maurycy żonę popierał, i na wiosnę wybrali się do Leonowstwa...
Dwie kobiety z zupełnie różnych dwóch światów, choć się może mniej w innych rzeczach rozumiały, gdy przyszło mówić o dzieciach, były z sobą w doskonałej zgodzie... Malwina daleko mniej była dumną i skromniejszą od warszawskiej mieszczanki, która mężowskie szlachectwo nosiła ciągle na sobie, nigdy o niem nie zapominając. Gdy potem Leonowstwo nawzajem przybyli do Rakowiec, i pojechali do Wierzejek, — nie mogła się wydziwić Tosia demokratycznej prostocie domu podkomorstwa, która ją niemal zgorszyła... Bez guzików herbowych nie mogła żyć, herby haftowała na poduszkach, miała je wszędzie pani Leonowa, gdy u Maurycego wcale o nich słychać nie było.