Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

Śmiał się Malborzyński...
— Waćpan mnie przecie nie zdradzisz, dodał cicho: jego starszy syn szalenie zakochany w marszałkównie, i niezawodnie się z nią ożeni! Rozumiesz waćpan?...
Z tryumfującą miną to rzekłszy, pan rządca stuknął kubkiem próżnym o stół.
Hersz stał chwilę oniemiały... Otwierały mu się teraz dopiero oczy, rozumiał dla czego Czermiński tak gorąco życzył sobie ruiny Holmanowa i nabycia go, chociaż przyczyny nawet przed nim nie wyjawił.
— Czermiński jeszcze podobno nie wie o niczem, mówił rządca, a przynajmniej nie domyśla się, jak daleko rzeczy zaszły! Gdy się te okoliczności wyjaśnią i na jaw wyjdą, my, z pomocą księcia opiekuna, spodziewamy się go zmusić czy skłonić... że synowi się ożenić dozwoli... Rozumiesz mnie? dodał natarczywie Malborzyński.
Ale żyd, rozumiał czy nie, stał z lampką w ręku, osłupiały, zdumiony, milczący, oczy wlepiwszy w stół, i zdawał się dumać głęboko o czem innem...
Malborzyński długo słowa z niego nie mógł dopytać.
Gdy po pół godzinnej rozmowie rozeszli się nareszcie, Hersz miał twarz posępną, a pan Aleksy choć udawał wesołego, klął go w duchu, bo ostatecznie nic zrobić nie mógł i pieniędzy nie dostał...


Życie w Rakowcach pod niebytność samego gospodarza wcale różne było od trybu i obyczaju, jakim szło gdy Czermiński siedział w swej kancelaryi lub sypialni. Starczyło turkotu oddalającej się kałamaszki, by ciężar spadł z piersi wszystkim... Pani Leokadya, w pewnych granicach, stawała się istotną panią domu; panna Damianna wychodziła z ukrycia