Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

podobieństwo — chcę pomówić z matką, chcę z bliska poznać przyszłą Leosia... Serce mi bije — nie uwierzysz... ach mdło mi — powiadam ci... Jak się tam pokażę tym elegantkom! Ja nic świeżego nie mam... boję się być śmieszną. Co włożyć?... Wszystko stare. Gdybym nawet miała za co sprawić... nie mam gdzie, nie umiem... straciłam gust...
To mówiąc pani Leokadya Czermińska chwytała i rzucała co znalazła pod ręką, w oczach się jej łzy kręciły, drżały dłonie, słabo się jej robiło z tego wzruszenia. Jak wszystkie niewolnice i niewolnicy, którym swoboda życia skąpo jest mierzona, pani Czermińska miała większy zapas sił, niżby w swym wieku mieć mogła, gdyby ich używała. Była niemal dziecinną... Woli własnej użyć nie umiała, odzyskując ją.
Panna Damianna stała zadumana, patrząc na rozrzucone koronki, pomięte suknie, chustki zszarzane.
— Ale moja droga — odezwała się po namyśle — prosta rzecz — modne nie będziemy... to darmo... więc niech strój poświadczy, żeśmy choć dawniej coś miały! Wiedzą wszyscy, że Czermiński skąpy... Weźmiesz suknię jedwabną choćstarą, a na nią twój szal prawdziwy indyjski po matce...
Szal ten indyjski w istocie, który niegdyś kilkaset czerwonych złotych kosztował, był najdroższą w całej garderobie pani Czermińskiej spuścizną. Trzymano go w pudelku oryginalnem, z kawałkiem piżma... Razy kilka, w wielkiej ostateczności gdy Leosia z długów trzeba było wyratować — jeździł już ten szal do Warszawy, bo się spodziewano sprzedać go drogo... Tymczasem ceny szalów spadły, tkanina pożółkła, mole, mimo piżma w kilku miejscach dziury poprzegryzały... Choć je pocerowano bardzo zręcznie, zawsze były widoczne...