Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

Z westchnieniem dobyła Leokadya pudło z szuflady, zbliżyła się powiernica, otworzono je z należnem uszanowaniem, i wydobyto drogą tkań, z której rozeszła się woń nieznośna, przypominająca izbę konających... Szal rozłożony przedstawiał się wcale znośnie, choć lata na nim dobrze znać było... Drapowano go różnie, aby pokryć rany od molów zadane, i zawieszono na poręczy, aby zapach ckliwy zeń wywietrzał...
Uspokoiła się nieco Czermińska tem, że szal objętością swoją, mógł pokryć inne niedostatki ubrania... Z dodatkiem pozostałych staroświeckich klejnotów, pani Leokadya spodziewała się przystroić tak, by uszanowanie obudzić mogła. Damianna oświadczyła, że się ubierze jak najprościej, w duchu tylko o nowych lokach pomyślała. Nosiła bowiem długie angielskie, których jeden garnitur dni powszednich znacznie był zrudziały.
Czermińska niespokojna, patrzała już na zegar, liczyła kwadranse, chciała obiad przyspieszyć, aby się do Holmanowa iść mając pieszo, nie opóźniły.
Odwiedziny te, do których Leoś przygotował panie, musiały być tajemnicą; nie można było do nich użyć ani koni, ani ludzi, aby się nie wydały... Czermińska nawet obawiała się być w pałacu, ażeby widzianą nie była, i nie została wyszpiegowaną. Leoś umówił się o spotkanie w altanie ogrodowej. Kawał drogi ścieżkami przez zarośla i ściernie, brzegami rowów przejść było trzeba do Holmanowa. Ani Leokadya, ani panna Damianna, która jej towarzyszyć miała, nie nawykły były do długich przechadzek... Wyprawa ta sekretna napełniała je obawą. Nuż kogo spotkają! nuż kto podpatrzy! nuż się dowie Czermiński i całe tajemne rusztowanie runie!... Była bowiem pewną matka, iż ojciec nie wie nic i nie domyśla się jak układy zaszły daleko...