Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

Rachowano więc troskliwie, ile czasu zostawało na obiad, ubranie, pieszą tę przechadzkę i powrót do Rakowiec... Damianna prawie gniewna obiadu smacznego, na który się wysiliła, nie chciała poświęcić — co rzadko się trafiło, zaczęły się spierać z sobą. Czermińska obawiała się opóźnienia, towarzyszka jej dowodziła, że na wszystko aż nadto mają czasu. Skończyło się to trzaskaniem drzwiami i łzami w oczach. Obiad przyśpieszono, jadła go autorka, pani Leokadya zaledwie do ust wziąwszy kilka łyżek zupy, nic więcej tknąć nie mogła, choć legumina cytrynowa była na jej intencyę zrobiona, co kilkakroć przypominała panna Damianna. Zaledwie od stołu wstały, poszły się ubierać... Tu, jak się często trafia — choć wszystko było obmyślone zawczasu, brakło wiele rzeczy... Naostatek ów szal, ostatnia nadzieja, gdy ubrawszy się weń Czermińska przejrzała w zwierciedle, wydał się jej do wycieczki przez pola dalekiej niemożliwym. Biała jego barwa widna była z daleka — niebo się zachmurzyło, deszcz mógł spaść w drodze i zmoczyć kosztowną pamiątkę... W chwili wychodzenia zrzuciła go z niecierpliwością pani Leokadya, mając mu i to do wyrzucenia, że się z jej położeniem nie zgadzał. Trzeba było świeższą, ale nader trywialną włożyć chustkę bagdadzką.
— Co mi tam! rzekła z rezygnacyą Czermińska — niech sądzą jak chcą... Wiedzą, żem Rawska z domu... i że mąż mój jest tyranem... Mogę się pokazać jak chcę, nic to nie zmieni...
Wymknęły się do ogrodu, niby niepostrzeżone, choć cała garderoba wyglądała z za węgłów, domyślając się czegoś nadzwyczajnego po stroju. Ukryć się z tą wycieczką nie było podobna. W milczeniu, z pośpiechem z razu szły takim, jakby uciekały... jakby zbrodnię jakąś popełnić miały... Czermińskiej