Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

tchu zabrakło... Za ogrodem trzeba było spocząć i zwolnić kroku...
Nikogo z sobą nie mogąc wziąć za przewodnika, kierowały się wydobywszy z zarośli ogrodowych, wedle opowiadania Leosia, który często tę drogę przebywał... Dwór też z daleka był widoczny, zbłądzić niepodobna. Parę tylko razy rowy, na których kładek nie było, doły, mokre niziny, zmusiły do kołowania.
W miarę jak się do parku pałacowego zbliżały — niepokój rósł. Rozmowa ustała — Czermińska musiała stawać, by nabrać sił i tchu... Czuła, że w obliczu męża popełnia bunt, że wypowiada mu walkę, że waży swą przyszłość. Szło jej o syna ukochanego — a dla niego nic nie było trudnem...
Tego przynajmniej jednego, wychowawszy wedle myśli, godnym Rawskich, których krew w nim płynęła — chciała połączyć z rodziną, coby mu w świecie stanowisko należne zapewniła... Z Morysia już nic być nie mogło... W swem przekonaniu ratowała go matka, postępowanie własne wydawało się jej heroizmem, i było niem w pewnym stopniu.
Mówiliśmy już, jak Holmanów wyglądał pańsko. Nietylko pałac był utrzymywany okazale, pani marszałkowa miała upodobanie w swym parku, bawiła się nim, lubiła tu iść na wyścigi z księżną Czartoryską i panią Morską. Ogród był jej słabością i chlubą. Kosztował on wiele, ale książę go lubił i słynął na okolicę, jako dowód wykwintnego smaku właścicielki.
W istocie był piękny; gdzie się ma do czynienia z naturą, choćby człowiek miał niewiele smaku, popsuć ją, odjąć jej wdzięk bardzo trudno. Drzewa rosną, trawniki się zielenią, kwiaty barwami kraśnemi błyszczą, a trzebaż więcej, aby się każdy kąt zarosły rajem małym uśmiechał? W parku holmano-