Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

umiała, czyniącą z niej w potrzebie królową. Spojrzała w zwierciadło... i posunęła się ku drzwiom powoli. W tej chwili otwarły się one i Leoś wprowadził matkę, zbladłą, pomięszaną, odwykłą od ludzi, niepewną jak ma sobie postąpić...
Pomimo dziwacznej trochę powierzchowności i stroju, mimo rysów twarzy znużonych, zestarzałych, które nigdy nie będąc pięknemi, teraz dziwnie ostry wyraz przybrały, pani Czermińska śmieszną nie była, raczej straszną. Coś tragicznego miała w sobie... Życie spędzone w tajonej walce wypiętnowało się na twarzy, przypominającej jakąś Lady Makbet... W oczach miała obłąkanie i gorączkę...
Milcząca postąpiła ku Falimirskiej, dwie łzy trysły jej z oczu, uścisnęły się... Czermińska ze wzruszeniem, które jej mowę odjęło, marszałkowa z doskonale odegranym sentymentem... Felicya zapłoniona stała w kątku; ku niej natychmiast rzuciła się łkając prawie pani Leokadya. Ten zbytek uczucia uczynił niemal ostudzające wrażenie na dwóch kobietach...
Trwało to jednak krótką chwilę. Przytomna jednak marszałkowa, posadziła panią Leokadyę przy sobie i odezwała się pierwsza:
— Jakżem rada poznać panią...
— Jam szczęśliwa! — przerwała Czermińska. — Dziękuję pani za to... przybyłam z serca za dziecko moje wyrazić jej wdzięczność...
Mówiąc to patrzała na śliczną Felicyę, i zachwycona nią, uśmiechała się.
— A! jakże ona cudnie piękna — przerwała ręce łamiąc — z daleka w kościele śliczną mi się wydawała, ale teraz... tu...
Ukryła twarzyczkę Felicya...