Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

Felicya, on, muszą jaśnieć w tych sferach, do których los ich sam wyznaczył. Dziecię delikatne... istota taka powietrzna, pełna poezyi... godziż się... zamknąć ją tu na wsi?... Byłoby to zabójstwem!
— Leoś też do wsi nie jest stworzony... ma instynkta i gusta pańskie, nie wyżyłby w tym kącie — mówiła Czermińska. — Zupełnie się zgadzam na to... Środki mieć będą...
Marszałkowa spojrzała bystro na mówiącą...
— W tem właśnie, kochana pani, przewiduję trudność. Musimy z sobą mówić otwarcie. Moje interesa... wdowie... są trochę zawikłane. Potrzebują czasu, aby były przyprowadzone do porządku. Mój nieoszacowany Malborzyński obiecuje mi to, lecz nie tak rychło... Pokutuję za nieboszczyka męża marszałkowstwo... Mąż zaś pani tak jest podobno surowy i oszczędny...
— To prawda — podchwyciła Czermińska — jest skąpy... nie będę taiła... jest nieużyty. Jednakże, jak mówiłam pani, gdy będzie potrzeba tego, potrafię go skłonić do ustępstw dla syna. Powinien i musi ocenić szczęście, jakie go spotyka...
Wyraz oczu Czermińskiej przybrał nadzwyczajną, niemal dziką energię; wstrząsnęła się mimowolnie, drgnęła i kończyła, jakby się powstrzymując:
— Choćby mi to życiem przepłacić przyszło... uczynimy wszystko, by im dać szczęście... tym drogim dzieciom naszym...
I znowu łzy mając na powiekach pochyliła się, by uścisnąć marszałkową, która z niezmierną ciekawością chwytała każde jej słowo... Wiele dla niej pozostało zagadką...
Rada była wiedzieć koniecznie, jaką moc miała Czermińska skłonienia tego nieubłaganego męża do posłuszeństwa swej woli, i jeśli ją miała, dla czego tak rzadko się nią posługiwała... tylko doprowadzona