Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

mnie wszystko śmierdzieć będzie... Ale chodź — nasyć ciekawość...
To mówiąc wprowadził go na próg pierwszej izby...
— Otóż masz... rzekł — jak mnie widzisz tak mnie pisz i tyle! Cała parada... izba i alkierz... I dla mnie więcej nie trzeba — bom, dzięki Bogu, jak ty, niewymyślny... Z tem mi dobrze... Nie elegancko... no no — cóż robić! Ty za całą familię będziesz się dystyngował... a ja skazany jestem na ekonomowanie i robienie grosza...
Leoś nie mógł jeszcze do słowa przyjść, udawał, że nie patrzy, siadł na pierwszym stołku, szpicrutę i rękawiczki rzucając na stół. Czekał aż się Moryś wygada.
Zamilkł wreszcie.
— No — jakże ci się u mnie podoba? dodał po chwili...
— Jeżeli ci z tem dobrze... odezwał się Leoś.
— Doskonale... ale słuchaj... rzekł znowu w złośliwszy ton wpadając brat młodszy... Jeżeli cię tu ciekawość przyprowadziła — no — nasycisz ją... owszem, proszę; — jeżeli — jeżeli interes... bo i to być może — a uchowaj Boże, pieniężny — to się zawiedziesz. Trzymam się świętej metody ojcowskiej, nikomu nie daję.
Począł się śmiać Moryś, a Leon tylko ramionami ruszył, twarz przybrał poważną.
— Mylisz się — pieniędzy nie potrzebuję — rzekł.
— To lepiej — sobie i mnie oszczędzisz przykrości... Mam juścić — no — alebym nie dał, a jeśli komu, to tobie, i to przez braterską o dobro twe troskliwość.
— Dziękuję — zimno a cierpliwie dołożył Leoś...
Chwilka milczenia nastąpiła, bracia się mierzyli oczyma. Moryś był wielce zaintrygowany. Leon przez