Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

mnie buty szyjesz u matki, a ja tobie oddaję za to u ojca... Kwita byka za indyka...
— Ja? u matki? przerwał Leon — ty sam sobie u niej szkodzisz nie ja...
Zamilkli.
— Słowem jednem, szczerem sercem, przemówił Leoś — podaję ci rękę, i żądam, a proszę o zgodę.
To mówiąc dłoń wyciągnął, Moryś się zawahał.
— Hm! mruknął — ty masz jakąś myśl inną. Co to zgoda, zgoda!... to gadanie... słowa... tobie chodzi o co innego. Chcesz żebym ci u ojca pomagał? ja się tego podjąć nie mogę — to by było darmo. Tobiebym nic nie poradził a zaszkodził sobie...
— Nie chcę byś pomagał — proszę tylko, byś mi nie psuł — odezwał się Leon.
Znowu tedy zamilkli oba i nadąsali się — szło trudno. Moryś jednak uczuł, że się zbyt znalazł ostro, brała go przytem ciekawość, rad był wybadać Leona, zmusił się więc do pewnego ustępstwa.
— Mów otwarcie o co idzie? zapytał powoli. Juściż — odezwał się zmuszając do poważniejszego tonu — nie jestem twoim nieprzyjacielem, ale między tobą a mną są różnice we wszystkiem tak wielkie, że się nam zrozumieć i zgodzić trudno. To darmo... Jam prosty człek, a ty panicz — ja ekonom, ty kroisz na wielkiego pana... ja jem ze smakiem chleb razowy, tobie trzeba przysmaków... Ty się rwiesz do państwa i salonów, a ja z gnojem lubię mieć do czynienia... dla mnie Paraska ładna, a tobie do smaku marszałkówny...
Tą marszałkówną ukąsił go Moryś; Leoś spojrzał nań jakby z wymówką, zarumienił się.
— Nie zapieram się przed tobą, odezwał się Leon, że się kocham w marszałkównie. Jeżeli chciałeś wyznania, to je masz. Jako człowiek uczciwy nie zdradzisz mnie...