— Jutro o dziesiątej tu będę — szepnął Leon — słowo?
Młodszy tylko skinieniem głowy odpowiedział, zły był na siebie, że się dał wziąć... i mrucząc wrócił do chaty...
Nazajutrz około dziesiątej we dworku młody Czermiński klnąc wczorajszą słabość swoją, ubierał się, nie rad z siebie. Rzadko mu się trafiało staranniej przyodziewać, garderoby nie miał ani obfitej, ani wykwintnej, musiał komody wszystkie powysuwać, surduty oglądać, dobijać się do krawatu, szukać rękawiczek... robić przegląd butów, rozmyślać jak ma wystąpić. Wzgląd miał dwojaki: nie chciał być zupełnie śmiesznym i wyglądać brudno, a nie myślał udawać eleganta, i wolał trochę dziko się zaprezentować... W tem właśnie szukał pewnej miary, a nie łacno mu ją znaleźć było...
Klął z cicha własną nieopatrzność i niepotrzebną ciekawość, gdy zaturkotało i Leoś wyskoczył z karyolki, którą przyjechał.
Ubrany był jak na rano bardzo skromnie, z myślą tą, aby zbytnią elegancyą nadto się nie różnić od brata, mieli oba prawie jednakie suknie, ale na Morysiu leżało to i wydawało się wcale inaczej, niezgrabnie. Leoś wyglądał jak lalka.
Namarszczony Moryś darł stare rękawiczki, i przypatrywał się przybyłemu z pewną zazdrością i szyderstwem...
— Kudy Kusomu do zajacia! — zawołał zdobywając się na żart — z ruska... Co pan Leon to nie parobek Maurycy...
— Cóż ty chcesz! — rozśmiał się przybyły — ja wyglądam jak marnotrawny syn, a ty jak kapitalista... Wierz mi, że w oczach kobiet... będziesz piękniejszy odemnie.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/84
Ta strona została skorygowana.