Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

bardziej wspaniałej pani, której wdzięk niespodziany (wyobrażał ją sobie nierównie starszą) zachwycił go. Podobnej kobiety nietylko nie widział w życiu, ale o niej wyobrażenia nie miał. Było to coś jakby z innego zapożyczone świata.
Szczęściem, że Moryś siadł tyłem do Chińczyka i mógł o nim zapomnieć. Kobiety mają szczególny dar odgadywania wrażeń, jakie na mężczyznach czynią, i choć Moryś namarszczał się i krzywił, aby po sobie nie dać poznać admiracyi, w jaką go wprawiło zjawienie się marszałkowej, pani Falimirska jednem spojrzeniem ją odgadła. Uradowało ją to niezmiernie... Więc twarzyczce nadała z łatwością wyraz jeszcze milszy, ponętniejszy jeszcze, i zwróciła się ku temu gościowi, którego rada była oczarować.
Czyniła to w interesie córki i przyszłych interesów familijnych — Morysia skłopotanie nawet pochlebiało jej. Poczęła nacierać nań, wyciągając go na rozmowę, dopomagając mu do niej, podnosząc każde jego słowo, potakując mu, przypochlebiając się nadzwyczaj zręcznie.
Kto inny uczułby może strategię niewieścią w tem przyjęciu. Moryś był człowiekiem zupełnie nowym, a choć Paraski, z któremi obcował, są niewiastami w stanie natury, równie filuternemi, jak panie salonowe — tu wszystko tak jakoś inną przybierało postać, tak było wdzięczne, przysłonione, wycieniowane, delikatne, kunsztowne, iż Moryś zamiast uczuć ochotę do szyderstwa, doznał błogiego jakiegoś uspokojenia i niezmiernie mu się tu wydało przyjemnie.
Ukradkiem parę razy ośmielił się spojrzeć w oczy pięknej pani — w same oczy — wejrzenie się nie odwróciło, źrenice jeszcze pełne blasku uśmiechały mu się sympatycznie, łagodnie... Dźwięk nawet mowy pani marszałkowej miał dlań urok wielki. On co tu