Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

jechał z usposobieniem szyderskiem, z chęcią wyśmiewania się i popisu ze swą dobrowolną dzikością — sam nie wiedział jak czuł się zmieniony i zawojowany... innym niż być chciał...
Leoś przyczyniał się po trosze do rozmowy, nie przeszkadzając do niej. Marszałkowa z wielką zręcznością zastosowała ją do domniemanych usposobień gościa... Mówiła o wsi, o gospodarstwie, o pracy, o cichem życiu, jako o rzeczach, których urok doskonale pojmowała; chwaliła skromnie gusta pana Maurycego, o których jej brat wspominał...
Moryś z razu milczący, gdy raz pierwsze lody były skruszone, począł mówić, uczuł się natchnionym, pociągniętym, dziwił się, że mu to tak szło jakoś dobrze i łatwo, i towarzystwo, w którem osowiałym się być spodziewał, wydało mu się — przedziwnem.
Wszystko to było dziełem pół godziny... Ktoby mu był powiedział, gdy wchodził do tego saloniku i spotykał się z Chińczykiem, obrzydliwie popisującym się z językiem tym, że w tak krótkim czasu przeciągu, zapomni o nim i znajdzie się tu jak w domu! Ktoby mu to był powiedział — wyśmiałby go Moryś — a jednak...
Weszła śliczna Felicya... zarumieniona mocno... Leoś i jej przedstawił brata. Z ciekawością wpatrzył się w nią przyszły szwagier — wydała mu się bardzo piękną, nadewszystko skromną jakąś, potulną... ale — dziwna sprawa niezrozumiałej nigdy sympatyi i uroku — matkę znajdował daleko piękniejszą od córki... W tamtej widział coś niedojrzałego, nierozwiniętego, dziecięcego niemal, co mu się, jako z natury praktycznemu człowiekowi, podobać nie mogło... marszałkowa była dlań niewiastą dojrzałą... świadomą życia i nad wyraz ponętną...