nie śmiejąc się spodziewać, iż przyjmie zaproszenie. Stał się cud, został Moryś...
Leoś grał w bilardzik z Felicyą, marszałkow bawiła gościa ciągle, a zabawiała go tak skutecznie, tak go przyswoiła i spoufaliła, iż w oczy jej patrzył i parę razy niby żartem w rękę ją pocałował.
Takiej ręki Moryś nie widział w życiu i ustami nie dotykał...
Sprawiła na nim wrażenie elektryczne... zarumienił się, zadumał...
— Ależ te kobieta! to kobieta! mówił sobie w duchu. — Szatan nie kobieta...
U stołu siedzieli we czworo... Obiad był wytworny, wina doskonałe, Moryś ten tryb życia znalazł nader przyjemnym. Gdy w domu po krupniku i kawałku mięsa brakło mu apetytu do pierogów z serem, tu jadł mnóstwo potraw, ciągle ochoczo, wszystko mu się zdawało smaczne, i tak się czuł silnym, lekkim jak nigdy.
— Umieją żyć! mówił sobie w duchu...
Marszałkowa w końcu obiadu wymogła na nim po cichu słowo, że będzie Holmanów odwiedzał. Wmówiła mu łatwo, że do tego jest obowiązany... Wejrzenie czarnych oczu pięknej pani tak poruszyło do głębi Morysia, iż najuroczyściej to przyrzekł — dodał nawet komplement, który mu się wyrwał nie wiedzieć jak:
— Kto raz był w Holmanowie, pani dobrodziejko, tego zapraszać nie potrzebaa... raczejby go odpędzać należało...
Uśmiech słodki dostał w zapłacie...
Miał tyle taktu pan Leon, że gdy wieczorem wracali do Racic, nie tryumfował nad bratem, nie odzywał się prawie. Dość mu było tego, iż Morysia