Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

skłonił niejako do współuczestnictwa w swoich projektach. Podziękował mu tylko bardzo uprzejmie za to, że dał się nakłonić do odwiedzenia Holmanowa, i odwiózłszy go, chciał zaraz do Rakowiec powracać. Moryś był milczący, choć na twarzy jego dostrzec mógł brat nadzwyczajnego ożywienia.
W końcu, gdy się w ganku żegnali, odezwał się:
— Słuchajże Leoś, nie praw o tem nikomu... a jak będziesz uważał, że wypadnie mi tam oddać wizytę... no — nie jestem od tego — daj mi znać — pojadę...
Tak się rozstali. Moryś zostawszy sam jeden w swej chacie, długo bardzo chodził po niej, nie mogąc się uspokoić. Znajdował ją i siebie śmiesznym. Przeszłość wracała mu jakby ze zgryzotami sumienia, a dzień ten spędzony u Marszałkowej — dzień jeden, już miał tyle siły, że mu do niej smak odbierał...
Roztargniony dał gospodarskie rozporządzenia na dzień jutrzejszy, i położył się spać, ale zasnąć nie mógł.
Począwszy od Chińczyka, wszystko co widział, słyszał i doznał w Holmanowie, wracało mu na pamięć; rozbierał i krytykował każdy krok i słowo własne, i — choć w ogóle był z siebie dosyć zadowolony, znajdował, że w wielu rzeczach zręczniejszym się mógł okazać. Szło mu o to, jakie wrażenie na pięknej pani uczynił?
Świat ten elegancki, którego nigdy wprzódy nie widział, którym gardził wczoraj, pomścił się na nim teraz, owiawszy go swoim urokiem...
Wśród natrętnych myśli, wracało i wspomnienie groźnego ojca... niepokojące — straszne — lecz odpychał je teraz... Znużony wreszcie usnął, skończywszy na tem, że wszystko to jest głupstwem i że