Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

— O! ty moja główko rozumna... zawołała Czermińska — ja po tobie się nawet cudów gotowam spodziewać...
— A właśnie cud zwiastuję! rzękł Leoś; ale o sekret, o największy sekret proszę.
To mówiąc pieszczoch się przysiadł do matki i figlarną zrobił minę.
— Obrachowałem sobie — począł, że mi Moryś nadto szkodzi i dokucza; musiałem go rozbroić.
— Moryś!! Moryś! marszcząc się przerwała matka widocznie niekontenta: — z nim nie ma co poczynać... to uparte stworzenie, i nikogo, oprócz ojca nie słucha.
— A tymczasem, zawołał śmiejąc się Leon — ja go uprosiłem dziś, że pojechał ze mną do Holmanowa. Zabawił zamiast pary godzin, cały dzień, i marszałkowa go oczarowała, że powrócił jak pijany.
Leoś się zaczął śmiać...
Panna Damianna, która nie spostrzeżona stanęła była za krzesłem Leosia, i matka, zawołały razem prawie:
— To nie może być?
— Tak jest, jak mamę kocham — potwierdził Leon — tak jest. Jeździł ze mną — i — jest nawrócony.
Osłupiały obie kobiety. Nigdy faworyt matce nie wydał się tak rozumny, tak nadzwyczaj przebiegły jak w tej chwili. Przeciągnąć Morysia na swoję stronę, z nieprzyjaciela zrobić wspólnika, odebrać tyranowi sprzymierzeńca, było czemś tak nie do uwierzenia wielkiem, tak mądrem, że Czermińska w milczeniu, ręce załamawszy, siedziała patrząc na syna i jeszcze niedowierzając, czy nie żartuje.
Leoś trumfował...
— Powtarzam mamie, żem tego dokazał, i jeszcze raz — o sekret proszę... Moryś pewnie się do tego