nie przyzna, boi się ojca, będzie się taił, ale — tak jest...
— To cud! szepnęła matka.
Panna Damianna wzniosła oczy w górę i dodała:
— Prawdziwie gienialny krok... chociaż pan Leon... nie wątpiłam — zdolny jest i urodził się na dyplomatę... ale to... ale to...
Matka tedy zaczęła rozpytywać o szczegóły, a Leon, trochę ubarwiając całą rzecz, walkę z bratem, środki, jakich użył, opisał wszystko. Spytała potem, czy się Moryś tam znaleźć umiał?
— Dość powiedzieć, rzekł Leon, że mi z początku ledwie się dał namówić na godzin parę, a potem dobrowolnie został na obiedzie — i dał się marszałkowej oczarować tak, że wyjechał upojony... i — sam mnie prosił, żebym go tam jeszcze zawiózł kiedy.
Do surowego Morysia tak to jakoś nie było podobne, iż matka tego pojąć nie mogła. Przez dziwną reakcyę Czermińska uczuła zazdrość ku marszałkowej, która potrafiła sobie tak rychło pozyskać tego, nad kim ona nadaremnie pracowała i nigdy się doń zbliżyć nie mogła. Przyszło jej mimowolnie na myśl, jak niebezpieczną, jak zręczną musiała być ta kobieta, co takich cudów, z taką łatwością dokazywała!
Westchnęła, nie mówiąc nic.
Był to wypadek istotnie wielkiej wagi... Umiała go ocenić Czermińska, widząc w nim nadewszystko odjęcie tyranowi prawej jego ręki. Zrobiła tylko uwagę, że teraz nad Morysiem czuwać należy, ażeby się nie zmienił... bo i to było możliwe. Leoś zaufany w sobie, śmiejąc się zapewnił, że to jego rzecz, i że dopilnuje brata, a w zgodzie z nim będzie się usilnie starał pozostać.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/95
Ta strona została skorygowana.