Nie była wcale pani Falimirska niewiastą ani tak bardzo zepsutą, ani tak przewrotną, jakby się z tych rachub wydawać mogło. Kochała swoje dziecię — no — i siebie — żądała życia w przepychu, w zbytku, na słońcu, dla tego coś warto było poświęcić...
Nie pomyślała wcale o wydaniu się za Morysia, coby może pospolitej kobietce najprzód się narzuciło, wiedziała, że toby było niezręcznością, żeby ją zdemaskowało, na charakter jej cień rzuciło, a nareszcie ze względu różnicy lat byłoby śmiesznem i niebezpiecznem... Morysia chciała mieć na uwięzi, przyjacielem... nie dopuszczając go nigdy do łask zbyt wielkich, zawsze mu dając ich nadzieję.
Do tego dosyć było odegrywać rolę kobiety cnotliwej, a chwyconej za serce, walczącej z sobą... i opierającej się zwycięsko słabości własnej. Tak, chodząc po pokoju, marzyła i układała pani Falimirska, i była najpewniejsza, że plan ten wykona. Nikomu się z niego zwierzać nie potrzebowała... Szczęściem pierwszy krok był uczyniony, pierwszy węzeł zadzierzgnięty... Przy pożegnaniu wlepiła w niego wzrok, którego on zapomnieć nie mógł...
Uczyńmy tu małą uwagę, na stronie: Essencye wyciągane z kwiatów, mocniej działają i upajają niż kwiaty; sztuczne i wyuczone sentymentów pozory silniejsze są od prawdziwych uczuć. Smutno to wyznać, ale tak jest, niestety! Prawdziwa miłość jest bojaźliwa, niezręczna, nieśmiała, popełnia omyłki... ukrywa się gdyby się odkryć chciała, zdradza się gdy się jej taić potrzeba. Zalotność dojrzałych pań, które przeszły szkołę życia, szczególniej dla młodych jest niebezpieczna, działa na pewno, rozumie każde słowo, domyśla się każdego wrażenia... korzysta z najmniejszej słabostki...
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/97
Ta strona została skorygowana.