Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

sunek, marszałkowa stawała się prędzej, później, panią całej tej ogromnej fortuny Czermińskich, którą rachowano na miliony... Wczoraj jeszcze mogła się ograniczać jej połową, dziś zdawało się koniecznem mieć ją całą. Moryś pod pewnym względem niemal był jej droższy nad Leona: bo tego była pewna, już miała go — drugiego trzeba było nieodbicie pochwycić i opanować.
Im więcej myślała o tem, tem się bardziej rozgorączkowywała... Chodziła z temi projektami po swoim pokoju już dosyć długo, nie widząc nic i nie słysząc, gdy nagle przelękła się ujrzawszy w progu stojącego Malborzyńskiego, który spokojnie się jej przypatrywał. Wzdrygnęła się jakby ją podsłuchał.
— Pan tu jesteś... od jak dawna? — zawołała przestraszona...
— Przepraszam moją dobrodziejkę — rozśmiał się Malborzyński wesoło — ale bo nie śmiałem przerywać.
— To ja was, panie Aleksy, przepraszam... bom nie spostrzegła. Tyle rzeczy mam na głowie... tyle kłopotów... nie dziwuj się.
Pan Aleksy pocałował ją w rękę.
— E! e! — zawołał — niech bo pani marszałkowa tak nie morduje się myślami. Jakoś to będzie. Chwała Bogu, idzie wszystko doskonale. Możnaż lepiej żądać?... Miała pani matkę, przyjeżdżał brat...
— Cicho! zmiłuj się, nie wygaduj się z tem, mój Malborzyński...
Odeszła kilka kroków, zwróciła się i spytała nagle:
— A cóż tam z tym interesem?
— No — rzekł pan Aleksy — nie mogę się ja pochwalić, żeby mi tak szło, jak mojej dobrodziejce; ale ja, nie desperuję. Jakoś to będzie, to moje staro-