Strona:PL JI Kraszewski Z księgi krajobrazów 3.png

Ta strona została uwierzytelniona.

zek, złożony z tysiąca szczegółów, w których oko błąka się i gubi...
Zdajesz się okiem słuchać tysiące drobnych głosów, szmerów, szemrań, mruczeń, bzyczenia, zlanych w jeden chór barw dziwacznych.
Natura maxime miranda in minimis — mawiano dawniej, gdy jeszcze tych najmniejszych istot, które my dziś widzimy, nie domyślano się w powietrzu i pyłach. Cóż dziś?... Maleńki ten świat proletaryatów natury straszny i wrogi... Dzieci to życia razem i potężne śmierci narzędzia... Oddychasz niemi, w krwi ci się płodzą, w sekundzie rozmnażają na miljony i olbrzymów łamią miljonem tym pyszczków, ssąc z nich życie. Są pyłem, są mgłą, są oparem, są powietrzem, stają się wodą... trują, dławią i burzą.
Dalej w las... I tu niestety bezmyślne życie natury, całe się wyraża tylko bojem. W jednem miejscu sosny spędziły co żyło przy nich, nie chcąc obcych cierpieć przy sobie... Osika czeka cierpliwie. Przyszedł pożar, który sosny wypalił, ona zajmuje plac opustoszały i nie daje na nim zejść ani jednej sosence... Kolej przyszła na nią, jak ty mnie, tak ja tobie.
W starych tylko zakątkach jeszcze jak w raju, żyją razem w zgodzie wszelkie drzewa, choć łokciami jedne drugie odpierają. Słabszym trzeba się chylić, giąć, ustępować i płaszczyć, silniejsi z dumą podnoszą do góry czoła.
Ale od pnia odrastające ich potomstwo ginie, zjedzone przez mściwych sąsiadów. O każdą gałęź walkę toczy drzewo, a czasem — o, dziwo! — gdy dwa graby ścisną się i poplączą gałęzie, jedna z nich wrasta w drugą, wpija się... tworzą niby małżeństwo przymusowe, jedno ciało... wysysając z siebie soki wzajemnie. Bój to najstraszniejszy, bo jedno odstać od drugiego nie może, aż uschną oboje...
Zdala ten kawał lasu jakże przepięknie wygląda... wiosną czy jesienią, nawet zimą. Każde drzewo inną ma postać, barwę inną, układ gałęzi odmienny, charakter własny. Inaczej układają się liście na każdym: mają twarze, cery i oblicza. Ciemna zieleń sosen, żywsza a silna świerek i jodeł, blada brzóz, siwa osik, tworzą mozajkę harmonijną. Jedne się składają w kłęby, zaokrąglają w półkola, drugie ostremi końcami rozpościerają i przebijają naprzód. Tam gałęź sterczy sucha i goła, owdzie młoda a prosta, śmiało sunie póki zgiąć się nie będzie zmuszoną.
A pnie? Po samym pniu poznasz tu każdego... Kto go rodzi i jakie w tem społeczeństwie miejsce zajmuje... Sosna zimna, silna, twarda, wytrwała, ani się da skrzywić ni rozpada. Słupem strzela w górę. Na brzozowej bieliznie już plam pełno. Białemu się utrzymać trudno, drudzy brudzą... Lipa awanturnicza pęka się i rozszczepia, kłóci, rozpasuje, krzywi, daje wyszczerbiać, a żyje, próchnieje w zieleni.
Dąb, choć go pioruny porozszczepiają z wierzchu, choć nadgnije, ma siłę stać i łyse konary jak ręce wyciąga do góry. Mchy go porastają — nie czuje...
Jodła okryta gałęźmi jak płaszczem otula pień biały...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Spalony las, to cmentarz. Niedopalone pnie sterczą na nim jak grobowce. Jedne drzewa legły na czarny węgiel spalone, drugie stoją z gałęźmi posmolonemi i żółtemi. W dole suche trawy szeleszczą... Ziemia nawet zdaje się wygorzała i na długo bezpłodna...
Dziko, pusto, smutno, krucy kraczą lecąc górą... Ptastwo nie śmie gniazd kłaść na spaleniznie... Z jamy, w której duszno mu było,