Strona:PL JI Kraszewski Z wycieczki do Tatrów from Kłosy Y1868 V7 No167 page126 part2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

nych strumieni i niezmiernie oślizgłéj ziemi, puściliśmy się bez przewodnika we dwóch do Strążysk.
Majestatycznie piękną jest Kościeliska dolina, lecz choć nadchodzący deszcz całéj nie dozwolił obejrzéć Strążyskiéj, ledwiebym nie powiedział, iż więcéj ma jeszcze uroku, rozmaitości, malowniczości. Wszędzie ta sama cisza i pustkowie, świat jakby wymarły, góry okryte w większéj części jodłami i świerkami, ziemia zasypana tysiącami kamieni, jakby gruzami i zwaliskami po jakiéjś burzy; strumienie tylko spienione, białe, lecą rozbijając się o głazy; zwierząt, ptastwa prawie nie widać; człowieka i pracy jego nie czuć; kraj milczenia i marzenia, a tak piękny! W téj ruinie mieszka spokój wiekuisty. Życie nawet roślinne nie jest zbyt bujne, nie ma charakteru zdobywczego, nie rzuca się, nie skrywa, nie przywłaszcza, skromnie wciska i wegetuje powoli. Wonią fiołków czuć różową pleśnią pokryte kamienie, zapach jodeł i wilgoci się z nią łączy. Linie krajobrazu surowe, są i uroczyste. Na Strążyskach jakby zwaliska starego zamku, wznoszą się obite i opłukane szczyty zębate, oryginalnych kształtów. Tuż przy nich dwa samotne buki, z białą korą, pochylone wdzięcznie, niemal jedyne. Jodła, wystrzelająca sinym słupem, cienkim z ziemi, króluje tu prawie sama jedna. W jéj wzroście, postaci, liściu drobnym, jest coś słabowitego, biednego. Po korze gałęzi czepiają się wąsate mchy, które ją jedzą. Mech, pleśń, rdza, liszajce, mikroskopowe istoty — są to właściwi mieszkańcy dolin! Nieznacznie obejmują wszystko, gnieżdżą się wszędzie, kamień nawet oprzéć się im nie może. Ledwiem usiadł rysować i Giwont i Giwontczyk okryła mgła, chmura sina spuściła się w dół, zwinęła w kotlinie, deszcz znowu. I trzeba było przez wezbrane strumienie w pław, co najrychléj do chaty uciekać...
1867 r.