statę... co cara i matkę Rosyą zaparł, choć go łaskami obsypali...
Słów mu brakło, tak pienił ze złości i bił pięścią w stół.
— Kto wy taki? czego wy chcecie odemnie? Co? zabić? To nie u nas! tu was wezmą, choćbyście byli, nie wiem kim, i głowę zetną.
— Zabić was teraz nie myślę, Arsenie Prokopowiczu, odparł kniaź, chyba — no — chybaby już inaczéj się nie obeszło... a jeśliby broniąc się wam wypadło was tu zdusić... mam ręce. Odbędzie się to cicho... Ludzie do doróżki trupa wsadzą jak pijanego, a mnie, nim się tu opatrzą, nie będzie w Berlinie... Tak to już wszystko ukartowano...
Arsen zbladł i widocznie się trząść zaczął.
— No! czego wy chcecie? zapytał zdławionym głosem...
— Czego ja mogę chcieć od was? na teraz tak jak nic... bo słowo z was wziąć, choćby przysięgę na krzyż i ewangelią, na co się to zdało z takim niewiernym poganinem jak wy... Na teraz wy mnie tylko dacie podpiskę... a ja wam moje natomiast słowo, że jeśli do jutra ty i Zamaryn nie wyjedziecie, jeśli nie przestaniesz stawać w drodze Stanisławowi Karłowiczowi — to pojedziesz na tamten świat a nikt nawet wiedzieć nie będzie, jaką drogą.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1002
Ta strona została skorygowana.