Na takich ludzi jak ty prawa mało... trzeba siły i surowości ostatecznéj...
I jeszcze ci powiem jedno — dodał kniaź, żeś mnie podziękować powinien, bo mam litość nad tobą. Gdybyś w ręce popadł nie mnie a Stanisławowi, jużby było po tobie. Tenby ci nie darował...
I to sobie pamiętajcie, że ja nie grożę na wiatr i darmo, jeśli zrobicie jeszcze najmniejszy krok a tego trupa Zamaryna nie wyciągniecie ztad precz... wasze dni policzone...
— A co do mnie jakiś tam Zamaryn należy? Ja Zamaryna nie znam!
Kniaź począł się śmiać.
— A ja was przecie z nim na własne oczy widziałem?
— Wy? mnie? gdzie?
— Czekajcie, policzę! we czwartek jechaliście tu, do tego ogrodu po południu.
Spuścił oczy kłamca i zmilkł.
— Ja jestem litościwszy człowiek, niż się wam zdaje, dodał książę, siadaj, bo ci nogi drzą... siadaj a nie lękaj się... Rozmowie nie koniec. Wiem, jak z takimi jak ty ludźmi gadać i robić trzeba interesa. Macie na jednéj stronie... zgubę, na drugiéj zysk... wybierajcie.
— Zysk? jakiż zysk? ruszając ramionami mruknął Arsen.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1003
Ta strona została skorygowana.