— Tyś mały urzędniczek, lichoimiec gorżki, to prawda, ale goły, jeszcześ sobie szuby nie poszył na polskim chlebie... Co wydrzesz ludziom, to ci wydrą karty i kobiety... Z podłym inaczéj nie można... Zapłacę!
Arsen podniósł oczy zdziwione ale jakby nagle ogniem jakiéjś chciwości zapalone.
— Co? wy mnie zapłacicie? cóż wy mnie możecie zapłacić?
— Słuchaj mnie, mówisz, że poniósłeś szkodę... że on ci wydarł kobietę a z kobietą majątek...
— Ho! tu wy mnie jéj miliony powrócicie? zawołał Arsen... a to coś ciekawego!
— Milionów tychbyście nie mieli, zatkam ci jednak chciwe gardło, abyś milczał i szedł precz... rzekł kniaź. To mówiąc sięgnął ręką do kieszeni. — Dam ci dziesięć tysięcy rubli, żebyś zapomniał, że Stanisław Karłowicz żyje...
— No! fałszowanych! żeby mnie potém w kozę wpakowali za nie! ta! nie głupim! rzekł Arsen. — Już ja to widzę, z kim do czynienia mam.
— Nie, wy tego jeszcze nie wiecie i nie miarkujecie, odparł kniaź, że wasze życie w moich rękach i miłosierdzie mam tylko nad wami. Dosyćby mi było wziąć was za szyję, parybyś nie puścił... Doróżka stoi i czeka na waszego trupa... A chcecie znać siłę moję?...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1004
Ta strona została skorygowana.