nie zgasiło jéj wdzięku, ale go jeszcze podniosło... Kniaź sam się serca swojego przestraszył.
Michalina siedziała z książką w pierwszym pokoju... uśmiechnęła mu się, wyciągając rękę...
— Gdzież to książę bywał i dla czego tak strasznemi na mnie patrzysz oczyma?
— Strasznemi nie ale przestraszonemi — poprawił cicho, siadając przy niéj kniaź Andrzéj.
— Któż to tak nastraszył?
— A! pani!
— Ja? ja? miałażbym tę władzę, o któréj nie wiedziałam wcale?
— I tę władzę i wszystkie władze, jakie tylko mieć można — rzekł Arusbek smutnie.
— Grzeczność, za którą nawet dziękować trudno... tak w nią nie wierzę.
— Czy pani mówisz prawdę?
— Najprawdziwszą, nie czuję w sobie téj potęgi, jaką mi pan przyznajesz...
— Niestety — ja ją czuję!
— Mości książę! to zły doprawdy nałóg, petersburgski może, prawić tak przesadne grzeczności kobietom...
— Pani! proszę mnie nie wyzywać! mogę powiedzieć coś, co panią przestraszy!
— Mnie? ale ja jestem nieustraszona! rozśmiała się Michalina.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1013
Ta strona została skorygowana.