szkadzał, ale zawsze wolałby być sam, pókiby rzeczy się nie wyjaśniły, stalszéj jakiéjś nie przybrały postaci. Postanowił nawet nie mówić mu nic, choć zwykle żadnych dla siebie tajemnic nie mieli.
Powitali się serdecznie wszakże, bo jest to prawdą niezapartą, że się kocha zawsze człowieka, któremu mieliśmy sposobność uczynić dobrze, tak jak zwykle nienawidzi się tego, którego się pokrzywdziło. Jenerał rzucił mu się w ramiona...
— Cóż przywozisz? spytał kniaź.
— Co? trochę bólu i zawodu — odparł Stanisław... wielką niepewność i znużenie, ani promyka radości.
— Byłeś i poznałeś Wielkopolskę?
— Wracam ztamtąd... nie mogę powiedzieć, bym ją poznał, bo się kraj nie poznaje w przelocie... ale, wierzaj mi, że pierwsze wrażenie, jakie wywiera człowiek i kraj, często bywa najzgodniejsze z prawdą. Instynktowo chwyta się znamiona życia, które w duszy składają się na całość. Wrażenie, jakie odebrałem... smutne — bolesne, straszne. Nie dla mnie! a czyż mi o siebie chodzi! Znam teraz mniéj więcéj choć z zewnętrznych rysów cały ten kraj, który składał niegdyś Polskę i który my w sercach naszych na przyszłą Polskę wiążemy... Mój Boże! przerażającaż to całość... Wszystko się rozprzęga, rozpada... rozbija... Nie nas już dzielą, my się rozlatujemy na kawały i wiekowy
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1021
Ta strona została skorygowana.