Nadeszła wiosna... We dworku na Wesołéj bardzo szczuplutkim i lichym ale z ogródkiem i cienistemi drzewami krzątał się Stanisław, urządzając mieszkanie dla matki, która przy nim pozostać postanowiła, i dla siebie. Nie chcąc ani tknąć tego, co mu Marya Pawłowna przekazała, nabył on maleńką tę posiadłość pieniędzmi watki. Ostygłszy na wszystko, cały się jéj tylko poświęcił, reszta była mu obojętną. Szukał wprawdzie zatrudnienia, ale dla tego, ażeby szczupłe pułkownikowéj fundusze na ich dwoje podzielone wygód jéj nie ujęły. I on i ona zmienili się wśród tego osierocenia, po ostatnich dojmujących zmartwieniach. Pułkownikowéj zdrowie i siły upadły, mało chodziła a mniéj jeszcze mówiła. O przeszłości nie mogła, teraźniejszość była smutna, przyszłość niepewna i czarna. Jenerał posiwiał, znędzniał, pochylił się jak starzec i zobojętniał tak, że go nic nie zajmowało. Nawet to, co najmocniéj wstrząsa człowiekiem, los kraju, zdawał się go nie obchodzić. Téj wrzawy, wśród któréj z biedą kleiło się nowe życie prowincji, nie pojmował ani się do niéj chciał mięszać. Znajomości nie robił, a że ze wszystkiego ludzie obrachować mogli, iż był ubogim, nie cisnęli się wcale do niego. Był zresztą tém, co się tu zowie, przybłędą, przybyszem... z nieufnością więc nań spoglądano.
Pomimo stósunków, znajomości i dobréj woli kilku osób, które pewien wpływ mieć mogły, wystaranie się
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1049
Ta strona została skorygowana.