— Nie, nie ma go — mówił kniaź — mieliśmy z nim bolesną rozmowę, nadzwyczaj był podrażnionym... może potrzebował dłuższéj, gwałtownéj przechadzki dla złamania uczucia tego boleści.
— On tak zdziczał! — odezwała się Michalina — tak sposępniał, że nie wiedzieć już, czém i jak go rozweselić, rozbawić, zająć.
— To przejdzie — rzekł kniaź — to przechodzi już nawet. Milczenie gorszém było nad to burzenie się teraźniejsze. To już symptom przechodzącéj kryzys.
— A! gdybyż przeszła jak najprędzéj — uśmiechając się cicho szepnęła Michalina — przyznam ci się, że mi widok jego nawet nasze szczęście zatruwa.
— Możnaż go tak opuścić!
— A! nigdy w świecie! — mój drogi Andrzeju.. ale kiedyż się to skończą te dnie ciężkiéj próby i pokuty?..
— O! nie rozpaczajmy — człowiek, moja Misiu, w cierpieniu wielkiém albo umiera lub przeboleć musi.
— Lub oszaleć! dodała Michalina.
Tymczasem zmierzchało.
— Możeby kazać dawać do stołu, bo mi mówił, że się opóźnić może — rzekł Andrzéj.
— Poczekajmy jeszcze... powinien nadejść co chwila...
Siedli więc w ganku i czekali.
Ściemniało zupełnie a na czarném tle nocy siały
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1070
Ta strona została skorygowana.