się coraz gęściéj gwiazdy, luciole polatywać zaczęły... rosa padać... noc przyszła cicha, spokojna, urocza a smutna.
— Ale to już bardzo późno! dodała na zegarek patrząc Misia.
— Zaczynam być o niego niespokojnym, odezwał się wstając kniaź, któremu uścisk powtórzony przy pożegnaniu na pamięć przyszedł — może się gdzie zabłąkał?
— Ale on tak zna doskonale całą okolicę... uspokajała Michalina...
Siedli do stołu posępni oboje. Andrzéj nie jadł prawie, na każdy szelest, głos, szmer w dali od Val Oscuro dochodzący zrywał się i szedł patrzeć w ciemną noc... Nie było nikogo.
— Zanocował pewnie u jakiego manenta, rzekła Misia, kryjąc niepokój, którego sama doznawała...
Andrzéj nie odpowiadał nic. Zdjęto nakrycie ze stołu, siedzieli długo milczący, na ostatek trzeba było wyrzec się nadziei, ażeby w tak ciemną noc mógł jeszcze powrócić.
Andrzéj położył się spać niespokojny, bo nic podobnego nigdy się nie trafiło. Jak brzask, zerwał się i pobiegł dowiadywać się u ludzi, czy Stanisław nie wrócił, nikt go nie widział... W pokoiku na górze, dokąd zajrzał, nie było go. Nie było go ranek cały... do południa... Kniaź coraz niespokojniejszy rozesłał ludzi
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1071
Ta strona została skorygowana.