Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1072

Ta strona została skorygowana.

i sam z doskonale znającym okolice chłopakiem puścił się szukać go przez Val Oscuro, tą drogą, którą on mu się wymknął. Przejścia wszakże nie było tędy.
Strome skały wyniosłe, które zwężając się biegną w głąb doliny, zdawały się niedostępnemi w tém miejscu, gdzie on mu znikł z oczów. Chłopak tylko dostrzegł na krzewach, liściach i okruszonych świeżo obłamach kamieni, że wczoraj mógł się ktoś tędy drapać na górę. Dla Andrzeja a nawet dla towarzyszącego mu przewodnika droga była nadto trudną. Obeszli więc daléj w lewo i znaleźli małą ścieżynkę, może przez kozy i pastuszków wydeptaną, wiodącą na szczyty skał okryte gdzieniegdzie drzewy i zaroślami. Raz dostawszy się tutaj, mogli iść wierzchami aż w samą zwężającą się szyję doliny a raczéj już wąwozu... W pół drogi prawie chłopak podniósł upuszczoną rękawiczkę, którą kniaź poznał, że do jenerała należała... Szli więc daléj w téj nadziei że się coś dowiedzą lub po ścieżynkach dojdą, gdzie go one poprowadziły. Chłopak biegł przodom rozgarniając gałęzie, rozpatrując się po mchach i kamieniach... Zbliżyli się tak do najwyższych skał szczytów po nad doliną już tak wązką, że się one prawie z sobą schodziły... Szczyty te były w części nagie... a z nich stromo w dół widać było część kamienistéj doliny... Andrzej postrzegł, że chłopiec spojrzał w dół, krzyknął i załamał ręce. Podbiegł żywo i w téjże chwili ujrzał na skałach w dole leżące