Genewą... nie znalazłem roboty i poszedłem daléj, obiecano mi dać kamienie do tłuczenia na gościńcu... ale wszystkie miejsca i kamienie i młoty były zajęte... Żebrać nie umiem...
— O tém po tém, jeźli tak strasznie jesteś głodny — jedz powoli i ostróżnie — mało... inaczéj to cię zabije.
Albin się uśmiechnął.
— Nieszlachetna śmierć! rzekł.
— Ale ba — i dla mnie niewygodna, zawołał Moskal, w ostateczności gdy zechcesz sobie potém kiedy umrzeć gdzie na gościńcu, wola wasza, ale w moim pokoju! I jabym przed Jury jakimś miał się tłómaczyć, a głupi szewc mógłby mnie skazać jeszcze... ale pfe...
Dam ci naprzód filiżankę herbaty ze śmietanką, bułki i chleba nie tykać, pieczystego zimnego odrobinkę...
Starannie wydzieliwszy porcyą dla p. Albina, Moskal sam począł jeść z tém większą żarłocznością, że zwykle wzruszenie dodawało mu apetytu. Należał nawet do tych szczęśliwych co najlepiéj jedzą, gdy się najmocniéj wyzłoszczą.
— A propos, rzekł pierwszy przerywając gastronomiczny trud — co się tyczy waszéj przeszłości, panie Albinie, uwalniam was od opowiadania części przynajmniéj historyi... którą znam albo się domyślam. Imię
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/108
Ta strona została skorygowana.