— Poszedłem... ale złudzenie moje nie długo trwało. Miałem to pojęcie o ludach Europy, że po dawnemu sprawę naszę mają na sercu, że dla nich każdy Polak, tułacz, wygnaniec, męczennik jest bratem... zdawało mi się, że bylem nogą stąpił na ziemię wolną, znajdę roztwarte ramiona, gościnę, przytułek, braci nie znanych... że świat myśli tylko o nas i drzy, by przyjść nam z odsieczą...
Z tą wiarą dziecinną, mówił daléj wzdychając Albin... prześniłem pierwszych dni kilka...
To, com znalazł na świecie, tak było dla mnie niespodzianém, niepojętném, niezrozumiałém, żem w początku sądził, iż jakieś przeznaczenie wiedzie mnie na same wyjątki. — Niestety! to co miałem za nie, było stanem ogólnym...
Nie wątpiąc o niczém, o resztkach grosza puściłem się przez Niemcy do Paryża... Wśród Galicyi, gdzie mnie jak zapowietrzonego wysyłano od dworu do dworu, zostałem aresztowany, porwany i wyrzucony za granicę. — Udałem się do Francyi...
Ale nie — przerwał Albin — na co mam wam opisywać nieszczęścia moje, które może są przypadkiem... przywiązanym do... mojéj doli... Zrozpaczyłem o sobie, o Polsce... o europejskiém spółeczeństwie, nie mógłem znaleść pracy nigdzie... marłem głodem... postanowiłem życie sobie odebrać.
Dziś — dodał Albin — ja lepiéj widzę — to nie
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/111
Ta strona została skorygowana.