dnego jeziora niebieskie, czyste... wygładzone... opalowemi migały blaskami... Dzika latorośl winna oblała się purpurą a kląby nadbrzeżne malowały w najsprzeczniejsze kolory... złote... białe i zielone.
— A! jak świat jest śliczny! zawołał Albin —
— Widzicie — rzekł śmiejąc się Arsen... nie potrzeba się z nim kłócić i rozstawać, lepiéj jest pracować nad tém, aby go przerobić w tém, co dla nas niedogodne... Przypomnijcie sobie słowa Talleyranda... jeżli to on je powiedział, że świat należy do roztropnych flegmatyków... Strzedz się gorączki i uniesień a — swoje robić uparcie. Ani Polska, ani demokratyczna idea, ani Rosya nie jest zgubioną... wszystkie interesa sprzeczne pogodzić się dadzą, ale trzeba umieć działać.
— Więc jak? zapytał Albin?
— Moja i młodéj Rosyi teorya jest bardzo prosta... wszystko to, co istnieje, obalić... potém my sobie sami znajdziemy formułę przyszłości. Ale jak Polska bez Rosyi, tak Rosya bez Polski tego dokazać nie może... działać razem...
— Bardzo dobrze... Przebaczycie mi, gdy wam rzucę uwagę, że my próbowaliśmy nieraz iść z wami, ale zawszę zostawaliście na pół drogi.
— Dla czego? odparł Arsen, boście wy, panowie szlachta, szukali sobie sprzymierzeńców w niedołężném naszém dworaństwie. Nasza szlachta to trupy... to dworacy
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/121
Ta strona została skorygowana.