na próżno, nigdy szlachetne uczucie nie obiło się o nią bez odbrzmienia.
Ale po cóż zciemniać teraźniejszość, malując czego już nie ma!
Siedząca przy pułkownikowéj panienka podobną była do skreślonego obrazu — była piękną ale zarazem straszną. Płoche serce nie przylgnęłoby do niéj, takim tchnęła majestatem... Czytałeś z jéj głębokiego wejrzenia, że serce, co przez nie mówiło, raz się dać miało — na zawsze.
Dziś w oczy naszych niewiast przeszedł ten niepokój żywota, to szukanie wrażeń, ta życia ciekawość i nienasyt wiekuisty, który pożera kosmopolityczną płeć piękną — z wejrzenia naszéj panienki błyskał promyk wiary, nadziei i rezygnacyi szczęśliwéj. Znać ani zanadto spodziewała się od życia, ani okupić chciała drobinę szczęścia — zboczeniem z drogi wytkniętéj. Na ustach miała ten uśmiech błogi, który u stóp ołtarza, w więzieniu, przy łożu chorego, na kobiercu ślubnym, nigdzieby nie był nadto, nigdzieby się kryć nie potrzebował...
Towarzystwo z tych pięciu osób złożone w téj chwili milczało, po twarzach można było zmiarkować, że umilknienie sprowadziła jakaś zdań różnica. Nie chcieli mówić, by się nie drażnić wzajemnie. Tylko młodzieniec niespokojny czekał na nowo mającéj się rozpocząć rozmowy.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/151
Ta strona została skorygowana.