Tymczasem gdy jenerał w paradnym mundurze udał się do zamku dla zaprezentowania, gotowało się dlań przyjęcie wcale niespodziewane w ulicy. Arsen Prokopowicz bawił w Warszawie, przez Albina porobił był już pewne stósunki i znajomości z najgorętszymi; miło mu było wyrządzić cichaczem dotkliwą przykrość nieprzyjacielowi. Śledząc każdy krok Maryi Pawłownéj, wiedział zawczasu, kiedy przyjadą... gotował się na to...
Nie użył Albina i dla pokrewieństwa i przez dobrze obrachowaną zręczność, ale w wigilią szepnął jednemu z najzapaleńszych koryfeuszów demonstracyi ulicznych:
— Ja jestem Moskal — nikt temu nie winien, że się urodzi tak lub owak... ale kto nie umie poszanować swéj narodowości, apostazyą się chwali i afiszuje ją... temuby się nauczka należała... Warto coś zrobić jenerałowi Zbyskiemu...
Uśmiechnął się szatańsko.
— Maleńka delikatna nauczka nie zawadziłaby, powtórzył... trochę błota na mundur i ordery... — hę? jak myślicie...?
W to było grać naówczas, rozgorączkowanym nie mogło nic być przyjemniejszém nad zręczność wydemonstrowania pogardy dla — zdrajcy. Właśnie jedna policya narodowa była najlepiéj urządzoną, a w ulicy robiono co się podobało, mimo straży, czujności i niedołężnych represyi. Dowiedziano się więc, kiedy jenerał
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/170
Ta strona została skorygowana.