nie podają i torując znów drogę, poprowadził nieznajomą do odebrania bagażów.
Widać było po niéj zakłopotanie, trwogę, ale razem niemożność obronienia się natarczywości tak uprzejméj. Twarz pozostała chłodną i przestraszoną, wzięła w rękę swoją torebkę i posuwała się jakby namyślając czy nie lepiéj uciec było. Z pojęć, jakie miała o Petersburgu, wiedziała że tu nic się darmo nie czyni, że oszustów i zręcznych jest mnóstwo, człowiek ten ze swą francuzczyzną nieosobliwą, z grzecznością tak natrętną, obudzał podejrzenie, gorzéj może — była bowiem pewną, że ma jakieś podejrzane zamiary.
Bagażów nie łatwo się było doczekać, tymczasem rozmowa zdawała się elegantowi obowiązkową, a czarnéj damie była ona jakby badaniem przykrém, co twarz jéj jasno tłómaczyła.
— Pani zapewne teraz nawet i familii w stolicy nie zastanie, rzekł...
A po chwili dodał.
— Wszyscy są na daczach... w Petersburgu żyć nie można, nie ma jeszcze żywéj duszy... Jedni u wód zagranicznych, inni na wsi, a przykuci jak my obowiązkami.. po daczach...
Podróżna zdawała się nie rozumieć i nawet tego wyrazu i milczała.
Jedyne słowo, które parę razy powtórzyła, było — A! jakże gorąco! jak gorąco!..
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/18
Ta strona została skorygowana.