a potém Belweder... noc listopadowa, Wawr, Grochów i Ostrołęka.
W końcu zdano rozmowę z konieczności na pannę Michalinę jako na najswobodniejszą, jako na kobietę, któréj najwięcéj powiedzieć było wolno.
Dawna towarzyszka zabaw dziecinnych, mimo poufałości ze Stasiem, teraz jakoś także nie zupełnie z nim była swobodną. Badała go oczyma, chciała zajrzeć w głąb duszy i znajdowała jakby jakąś żelazną zaporę między sobą a nim...
Smutek ją nie dziwił, bo ranne zdarzenie i jéj było wiadomém... nie pojmowało tego jakiegoś zimnego zamknięcia w sobie... panowania nad gniewem nawet i uczuciem...
Spodziewała się znaleść go może podrażnionym, oburzonym, a nie tak zapieczętowanym i smutnie spokojnym. — Chciała go zgadnąć z tych wskazówek charakteru, które z dzieciństwa zachowała i — nie mogła.
— Pan mi przecie za złe nie weźmiesz, że ja go panem Stanisławem, tout court nazywać będę? Spytała...
— A jakżeby mogło być inaczéj?
— Nawet mam trochę żalu, żeś pan do nas włożył ten mundur... dodała.
— Niepodobna, ażebyś pani nie słyszała o wypadku, jaki mnie spotkał dziś rano?
Misia spuściła oczy.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/181
Ta strona została skorygowana.