Jakkolwiek wszyscy na pozór byli weseli, zgodni, a dzień przeszedł im miło na pozór — każdy się nim czuł zmęczonym, gospodarz, goście, matka... syn, nawet p. Michalina.
Przy czarnéj kawie zbliżyła się do jenerała. Czyż to być może, ażebyś pan jechał jutro? zapytała — zaledwie powitawszy mamę? nic już nie mówię o sobie.
— Muszę, pani — uśmiechnął się Stanisław, jestem niewolnikiem. A przyznam się wam przynajmniéj, że położenie moje tutaj — teraz, tak jest drażliwe, tak dla wszystkich przykre, a dla mnie... bolesne, iż... trzeba uciekać.
— Ale powrócić? nieprawdaż? zapytała po cichu.
— Nie wiem — może — szepnął Stanisław niewyraźnie...
Chociaż pułkownikowa starała się przeciągnąć dłużéj rozmowę i pobyt w domu przyjacielskim, jenerał wkrótce ujął za kapelusz, wstrzymać się nie dał... Senator rozpoczął był właśnie rozprawę o pierwszéj rewolucyi, gdy pułkownikowa zmuszona szepnionemi jéj kilku słowy, powstała...
Głębokiém wejrzeniem pożegnał Michalinę Stanisław, w drzeniu jego dłoni podanéj przy rozstaniu więcéj uczuła i pojęła przyjaciółka dawna niż w całéj dnia rozmowie...
Milcząc przebyli drogę do mieszkania matki... Tu trzeba się było pożegnać; ale od chwili do chwili
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/189
Ta strona została skorygowana.