— My tu mamy i upały afrykańskie i mrozy syberyjskie — rzekł nieznajomy... zahartowani jesteśmy na wszystko...
Znowu się na tém przerwała rozmowa... Naostatek przyszła kolej na bagaże pani przybyłéj, na które okiem ciekawém rzucił towarzysz jéj. Był to kufer ładny, skórą okryty, ale tylko jeden z cyfrą A. Z., na którego boku kartka przylepiona świadczyła, że wyszedł z Warszawy...
Usłużny jegomość wyprzedził właścicielkę kufra i niosącego posługacza posłał po doróżkę... Czy mu szło o to, ażeby się dowiedział dokąd pojedzie?
Takby sądzić było można, gdyż starannie numer obejrzał, pomógł wsiąść i czekał na adres...
Nieznajoma zdawała się z nim ociągać, ale nie było sposobu... podyktowała więc ulicę na Wasiljewskim Ostrowie, dom i numer, drzącym, cichym, zbiedzonym głosem... Elegant powtórzył to zamykając drzwiczki woźnicy i uchylając kapelusza, rzekł z uśmiechem.
— Bardzo mi było przyjemnie służyć krewnéj, jak się domyślam, Stanisława Karłowicza...
Kobieta zbladła, mężczyzna się uśmiechnął. O! my jesteśmy dobrzy znajomi, po służbie nawet trochę koledzy..
— Ale zkądże pan się domyśla?
— Rysy pani przypominają dziwnie szanownego Sta-
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/19
Ta strona została skorygowana.