W chwili, gdy z uścisków wdowy wyrwać się miał jenerał... nagle jakby myśl jakaś potrąciła sercem jego — wstrzymał się raz jeszcze w progu... i pochylił przed matką.
— Kiedy my się zobaczymy znowu? zawołał, i z jakiém uczuciem! o mój Boże!
— Ale to zależy od ciebie — Stasiu...
— Nie odemnie, szepnął cicho... trudno się wyrwać z tamtąd i równieby mi może było nie łatwo tu przywyknąć...
— A! do nas!
Jenerał zawstydzony westchnął.
— O! nie! rzekł... nie do was — do téj gorączki, którą tu żyją wszyscy, oddychają — poją się.
— A ty?... czyżeś jéj nie uczuł?
— Wstyd mi się przyznać, rzekł z uśmiechem dziwnym — pragnąłem ją w siebie wszczepić i nie mógłem.
To mówiąc ucałował ręce matki...
— Powrócę, rzekł, nie troszczcie się o mnie, bądźcie spokojni...
Matka płakała przeprowadzając go do progu... słów jéj brakło... zarzuciła mu ręce na szyję i pożegnała po staropolsku krzyżem Bożym.
Potém wróciła i uklękła się modlić. Z jakiemi uczuciami rzucił się Stanisław do powozu, nie wiedząc, kiedy i jak dostał się do gospody, opowiedzieć nie potrafimy. Rozbudziły go dopiero wrzawa hotelu, światła
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/191
Ta strona została skorygowana.