Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

towe wyprzeć się Polski z obawy, aby to widmo ojczyzny nie prowadziło do... czerwoności.
W salonie pierwszéj klasy z drwiącym wyrazem kilku z tych panów wysokich urzędników patrzyli oknem na zapłakane matki i ojców, na okutych w kajdany więźniów i śmiali się. Byli to może ci sami, co za kilka miesięcy mieli zarządzić brankę, aby kraj przez nią z żywiołu rewolucyjnego oczyścić i panować w nim w imię najmiłościwszego cara. Ale liczyli jak wszyscy dotąd politycy nasi, opierający się na Moskalach — nie rozumiejąc, że rewolucya, z którą oni lojalnie walczyli, — Moskwie była potrzebną i właściwie przez nią zgotowana wybuchnąć musiała... Panowie ci uśmiechali się, kręcili i na pół zajęci wypadkami bieżącemi, mięszali do niezdartéj swéj polityki wspomnienie baletniczek, wczorajszéj gry... i szampana... Urągano się tu sztyletnikom, ruszając ramionami... a każdy ośmielający się płakać uchodził u nich za rewolucyonistę... Wszystko to w najpiękniejszéj francuszczyznie się wyrażało... i wyglądało elegancko na podziw...
O kilka kroków od tego okna, którém wielcy urzędnicy królewscy zapatrywali się na pociąg... w kącie stało kilku młodych ludzi otulonych burkami, z pod których wyglądały długie buty... Natulone na oczy czapki, długie włosy, rozognione wejrzenie, wymykające się kiedy niekiedy z pod czoła... zdradzały biednych... towarzyszów, braci-współrobotników tych, których po za