możeby się i znaleźli... Ja przynajmniéj znam jednego — jaka szkoda, że właśnie dziś odjechał do Petersburga...
— Któż to taki? kto taki? spytano.
— A! to mój dobry przyjaciel, Stanisław Karłowicz Zbylski... Jenerał sztabu JCMości. Od kadeta służy w stolicy, nieposzlakowany człowiek, zdolny, energiczny nad podziw... Ma on tu matkę pułkownikową Zbylską... Ojciec jego podobno służył w 1831 i emigrował. Cesarz Mikołaj wziął syna do kadetów... To jeden z tych ludzi, co są do podobnych sytuacyi stworzeni... Ja prawdziwie nie wiem, jak to się stało, że nikomu na myśl nie przyszło go użyć. Z niego mielibyście państwo pomoc nadzwyczajną... a ma téż zaufanie i zachowanie u NPana nieograniczone. Ten człowiek to skarb!
Przytomni spojrzeli po sobie a jeden z nich zręcznie zanotował imię i nazwisko.
— Ale jakże! odezwał się ktoś z boku, toć przecie pułkownikową znamy! A! to syn jéj! ale on nigdy nie mieszkał w Warszawie.
— Mnie się zdaje, że to tém lepiéj zawołał Arsen... Zna on dla tego przez swe stósunki kraj — a już co za charakter i zdolności to ręczę. Tuby go dać! tu!
— Czyby chciał podjąć się jakiéjkolwiek misyi!
— Jak to, czyby chciał — przerwał Arsen Prokopowicz, prawdziwy sługa cesarski, wierny jego poddany idzie gdzie mu każą i spełnia co mu polecają.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/212
Ta strona została skorygowana.