Michalinie ręka, w któréj trzymała świecę, zadrżała, ale z uśmiechem pożegnała zwiastuna złéj wieści i wprost poszła na górę do stryja, aby papiery wczas schować.
Z zimną krwią przepatrzyła szufladki, zgarnęła świstki, usunęła, co się jéj zdawało niebezpieczném, i powróciła nazad do starego ojca, który fajkę palące rozmyślał.
— Coś mi się ten wasz jenerał nie bardzo podobał, rzekł stary do niéj, pułkownikowaby ciebie za niego wydać chciała...
— Ale ja za niego nie pójdę nigdy... zawołała Misia.
— Pójdźże tu, niech cię w czoło pocałuję, odparł jenerał. Kocham poczciwą pułkownikową, szanuję ją... ale mojego dziecka Moskalowi nie dam. Oni go całkiém przerobili na moskwicina... Nic tam już, ni żyłki polskiéj w nim nie zostało. Mój Boże! mój Boże! westchnął stary, gdyby go dziś nieboszczyk ojciec zobaczył... drugi razby umarł...
Misia nie odpowiedziała nic.
— Stracony on dla nas i dla téj poczciwéj matki — zawołał brygadyer wzdychając — a ona nim tylko żyła...
Na tém skończyła się rozmowa. Misia, która łzy miała na oczach, poszła do okna, aby je ukryć, stary zanurzył się w myślach...
W téj chwili policya weszła, szukając Władysława...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/222
Ta strona została skorygowana.