i inne owiało powietrze... Tu znowu wąskie, długie, z jednéj strony oknami przecięte ciągnęły się galerye, ale puściejsze coraz. Znać było, że nikt już nie mieszkał... że drzwi zamczyste odmykały się rzadko. I tu jeszcze wisiały obrazy ale gdzie niegdzie w szmaty podarte i czarne...
A ztąd młody człowiek zdziwił się mocno widząc, że ksiądz otworzył drzwiczki w murze i przyświecając mu wązkiemi wschódkami jeszcze na dół schodzić kazał... Wilgotne powietrze owiało obu i dziwna woń jakaś się rozeszła... Ku dołowi wschodów ukazały się drzwi, O. Definitor poszukał drugiego klucza, ale przystawał, zwrócił się ku młodzieńcowi i spoglądając nań z uśmiechem, ujął go za rękę.
— No, młody wojaku! rzekł, nie ulęknieszże się ty śmierci obrazu?
— Mój ojcze... mężczyzna jestem...
— Chódźże za mną a wcześnie mów Wieczny odpoczynek, trudno od Moskala się ukryć... chyba w grobie. Nie dziw, że ja cię téż do nich prowadzę.
Młodzieńcowi wprawdzie zrobiło się jakoś przykro a chwilę... ale cóż miał począć?
— Tylko, dodał zwalniając kroku ojciec Athanazy — to są groby nie lada pospolitych ludzi ale uprzywilejowane... I będzie nam tu wygodnie, o ile tylko być może. Nie jednę ja tu noc przepędziłem, dziecko moje...
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/227
Ta strona została skorygowana.