— Tak! zawołał — znowu kipi i wre.. I myśmy grzeszni porwali się tak targając pęta, na które nas wola Boża skazała... ale żelaznych tych oków nie potargamy nigdy siłą.
Krew lać się będzie... opustoszeje Polska... będą na nią patrzeć narody z litością, z niecierpliwością, z oburzeniem... ale nikt jéj sprawy nie podniesie — i znowu chwilę szału opłacimy długą męczarnią...
Na tę biedną Polskę naszą przychodzą takie chwile niezwalczonego pragnienia swobody... chce odetchnąć tém powietrzem, co ojców poiło, i zrywa się do boju i pada bezsilna...
Patrz... rzekł biorąc Władka za rękę... te groby to historya nasza... chódź... czytaj napisy na trumnach...
Ten zabity pod Lanckoroną... tamten postrzelony pod Racławicami... ów z ran zmarł po Berezynie... tamta niewiasta trzech synów ofiarowała Polsce pod Grochowem, Wawrem i Ostrołęką... Na każdéj z tych trumien wisi zeschły wieniec ofiarny... a Polska jęczy uciśniona. Czemu? bośmy byli i jesteśmy niecierpliwi... a małego serca.
— Małego serca? załamując ręce podchwycił Władek.
— Tak jest... tak! — dodał raz jeszcze, uderzając o wieko trumny Athanazy — małego serca... egoiści... Ojczyzny chcieliśmy dla siebie... bić się z nas i umierać umiał każdy, żyć żaden.
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/234
Ta strona została skorygowana.