Z jedném pokoleniem zeszła stara Polska do grobu, zostały niemowlęta, które od nianiek nie od matek uczyły się polskiéj miłości... W sercu gorzała ojczyzna, ale głowa chyliła się przed tym, co ją zabił... i upomnieć się nie śmiano o zwłoki nawet... Na polu boju byliśmy rycerzami, ale doma tchórzono i milczano. Polskę jawnie wyznawać trzeba było... a stać przy niéj, nie rwać się do szabli...
Biliśmy czołem najeźdzcom... i chodziliśmy jak słoń za kornakiem posłuszni, ugłaskani... potém jak ów słoń nagle szaleliśmy, rozrzucali stajnie i kulą w łeb...
— A jakżeby ojczyznę zbawić, jeśli nie rwąc się do szabli? spytał Władek.
— Jabym ci to powiedział, rzekł Athanazy, ja, com szablę nosił i bił i był siekany — ja, com także przechorzał gorączkę tę, ale tego, co ja ci powiem, ty nie zrozumiesz... powiesz, że kaptur ostudził mi głowę a habit serce zamroził... Nie — ale ztąd, gdzie się świat kończy, jaśniéj widać, dziecko moje... Wy w wirze płyniecie, jam u brzegu.
Cnotąbyśmy mogli tylko zbawić ojczyznę, a mieliśmy cnoty różne, tylko téj jednéj wielkiéj nie było, co za inne starczy... a zowie się Virtus.
Cnota to, co na chwilę nie opuszcza człowieka... co kieruje nim od rannéj zorzy do zorzy... Téj brakło... Cnót małych, heroicznych podostatkiem było, walały się
Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/235
Ta strona została skorygowana.